Był drugi czerwca 2024 roku, gdy idąc leśną drogą, tuż za zakrętem pośród drzew, zauważyłem dwie głowy hoplitów stanowiące bramę wejściową na cmentarz wojenny nr 187 w Lichwinie. Był piękny wiosenny dzień, zieleń soczysta, w powietrzu zapach tyle co przeszłej burzy. Byłem tam pierwszy raz, wiodła mnie tam ciekawość i zdjęcia, zdjęcia z pierwszej archiwalnej kliszy. Nie mogło być przypadku, że pan Zaklukiewicz właśnie tam postawił swoje pierwsze kroki tworząc zalążek swojego archiwum, a ja po ponad 35 latach szedłem jego śladami nie mając pojęcia co odkryję.

Zważcie czytając dalej, że nie jest ze mnie ani Magellan, ani Kolumb, odkrywam rzeczy odkryte lecz zapomniane, nie przypisując sobie tych odkryć i zawsze dążąc do pokazania tych którym należy się szacunek za ich prawdziwie odkrywczą pracę.
Stojąc w Lichwinie między goblinami, czytając kamienną tablicę umieszczoną na płocie nie miałem pojęcia jaka historia (dosłownie) spoczywa u mych stóp, jak historia jednego żołnierza poruszyła osobę mieszkającą opodal, która otworzyła bramy pamięci o nim i wielu jemu podobnych. Obecnie jedyny ślad tej historii to skromna dwujęzyczna tablica:
Na tym cmentarzu spoczywa
FRANZ HOFER
*24.12.1895 +03.05.1915
znany malarz i grafik z Grazu w Styrii
/Austria/
Franz Hofer to jeden z dziesiątków tysięcy poległych w Galicji i to właśnie Franz miał szczęście zostać odkrytym, siedemdziesiąt siedem lat po śmierci, przez panią Agnieszkę Partridge w wiedeńskiej galerii na wystawie grafik artystów secesji, a całą historię zapoczątkowała jedna niewielka grafika, a pod nią podpis: „Franz Hofer – zginął w roku 1915 w Zachodniej Galicji pod Gorlicami”.

By powiedzieć kim był Franz Hofer pozwolę sobie zacytować artykuł pani Agnieszki napisany dla Przekroju wydany w maju 2000 roku:1
Franz urodził się w 1985 r. jako trzecie z dwanaściorga dzieci zarządcy fabryki w Roessemuehle koło Grazu. Jego ojciec, młynarz, miał artystyczne aspiracje. Był oczytany, pisał wiersze i malował. Po nim chyba Franz odziedziczył swe zamiłowania. Od dziecka rysował. Po skończeniu czternastu lat dostał się do zakładu litograficznego „Presuhn”, a następnie do firmy „Senefelder” w Grazu. Pracował tam jako chromolitograf. (…) w roku 1904 Franz przyjęty został do szkoły malarstwa prof. Schroettera. Ten szybko poznał się na jego talencie i dzięki uzyskanemu stypendium Franz mógł rozwijać umiejętności. Po pięciu latach otworzyły się przed nim podwoje wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. Do Wiednia pojechał wraz z przyjacielem, również początkującym malarzem, Fritzem Silberbauerem. Franz często wyjeżdżał na teren dzisiejszej Słowacji, gdzie rysował chłopów, wiodąc z nimi długie rozmowy. Ciągnęło Hofera do ludzi pracujących. „Moczymordy” uwieczniał tylko na karykaturach. Często znikał na całe dnie i wracał ubrudzony, rozczochrany, wyglądając wg słów przyjaciela: „jak szczur wiedeńskich kanałów”. Rzeczywiście, odwiedzał kanały, a ponieważ miał talent aktorski, zachowywał się tak, że ludzie z tego podziemnego świata mieli go za równego sobie. Może sądzili, że jest jakimś podupadłym rysownikiem? A on chodził tam nie tylko w poszukiwaniu odpowiednich modeli, ale także dlatego, że interesował się losem upadłych ludzi, na swój sposób próbując im pomóc.
Rok 1914 przyniósł nie lada wyróżnienie. Hofer otrzymał Nagrodę Rzymu. Było to wysokie stypendium pieniężne (3300 koron), przyznawane wybijającym się artystom. W swojej skromności nie chciał przyjąć nagrody. Uważał, że stypendium bardziej należy się Fritzowi Silberbauerowi, który razem z nim startował w konkursie. Postanowił podzielić się z przyjacielem. Nagroda umożliwiała wyjazd do Włoch i dalsze kształcenie umiejętności. Franz jednak chciał przeznaczyć pieniądze na podróż na Bukowinę. Znów chciał malować zwykłych ludzi. Do wyjazdu nigdy jednak nie doszło. Krótko po wybuchu wojny Hofer zgłosił się do akademickiego legionu ochotników. Naiwnie myślał, że w ten sposób uda mu się ocalić życie jakiemuś ojcu rodziny.

Jak Franz Hofer znalazł się w Lichwinie? Wraz z 14 (I.R.) Pułkiem Piechoty trafił w pobliże Tarnowa, gdzie w okolicach wzgórza 419 w Lubczy Szczepanowskiej został ranny i przewieziony na leczenie do szpitala w Wiedniu. Tam postanowił jednak powrócić na front, gdzie 3 maja 1915 roku w trakcie ofensywy gorlickiej, kilka kilometrów od miejsca w którym został ranny, zginął jak podają niektóre źródła w walce o wzgórze Głowa Cukru. Został pochowany w grobie nr 10 wraz z czterema innymi żołnierzami tego pułku na cmentarzu wojennym nr 187 w Lichwinie.

Z jednym nie mogę się zgodzić. Tak jak zapewne nikt nie przewidział, że jeden człowiek w Sarajewie zabijając arcyksięcia Ferdynanda spowoduje śmierć milionów osób, tak samo my nie mamy absolutnie żadnych podstaw sądzić, że zgłoszenie się Franza Hofera do wojska nie uratowało czyjegoś życia. Byłoby okrucieństwem z naszej strony i zakłócaniem jego świętego spokoju nie dać wiary w to, że jego poświęcenie i śmierć była ratunkiem dla kogoś innego – nawet jeśli wydaje się to naiwnością.

Ilu jeszcze „Franzów” czeka na ich odkrycie, ilu „Hoferów” oddało życie w nadziei, że w ten sposób ratuje życie innych? Nie wiem, ale wiem z całą pewnością, że warto dbać o ich pamięć, miejsca spoczynku i należny im szacunek, by choć jedna osoba widząc galicyjskie cmentarze zrozumiała, że w wojnie nie ma niczego dobrego, jest jedynie śmierć, smutek i zniszczone ludzkie życie!
1 Artykuł w którym pani Agnieszka Partridge opisuje jak odnalazła Franza Hofera został zamieszczony w Przekroju nr 2863 (28/2000) „Franz Hofer – 85 lat milczenia” – serdecznie zachęcam do przeczytania jak przypadek, a później determinacja autorki artykułu doprowadziły do tego, że żołnierz z grobu nr 10 nie został „zagubiony”, a jego towarzysze w śmierci zyskali ponownie godne miejsce spoczynku.