Na ten dzień czekałem dość długo, a ostatnie dwa dni nawet intensywnie. Zawsze chciałem zobaczyć, dotknąć i posmakować jej tajemniczości i niedostępności, a nie ma lepszego dnia na to niż Dzień Zaduszny. Sprawdzając prognozy pogody widziałem, że warunki nie będą dobre jak pierwszego listopada, ale im gorsza była prognoza tym bardziej byłem pozytywnie nastawiony. Widziałem wiele jej zdjęć, ale zawsze najbardziej klimatyczne były te we mgle. Mimo zmęczenia i niewyspania obudziłem się godzinę przed czasem, sprawdziłem co niesie listopadowa aura i wiedziałem, że przywita mnie tajemniczością – tak jak tego oczekiwałem. O 6 rano wsiadłem w samochód oczyściwszy wcześniej szyby z mgły i igieł modrzewia, które nocny wiatr przyprowadził by towarzyszyły mi w dzisiejszym odkrywaniu.
Dzień był też wyjątkowy z innego powodu, bardzo lubię, wręcz obsesyjnie pilnuje, by jechać gdzieś pierwszy raz sam, bo zazwyczaj towarzystwo innych osób mocno przeszkadza mi w pierwotnym odkrywaniu. Tym razem sam byłem inicjatorem zespołowego poznawania z całkowitą pewnością, iż jest to dobra decyzja. Wsiadając do auta zdałem się na jego intuicyjne połączenie ze Spotify i chwilę po ruszeniu w drogę z głośników popłynęła doskonale mi znana piosenka Easy – czy mogłem dostać lepszy znak, że będzie to dobry dzień?
Po dotarciu na Żdowskie i zaparkowaniu samochodów ruszyliśmy w drogę do Tychani – pięciu dorosłych i dwoje dzieci. Pogoda była doskonale nijaka, chłodno, szaro, wysoki pułap mgły, a mnie serce cieszyło się niezmącone niczym. Mało tego, nie tylko kolory powodowały mój szeroki uśmiech, ale i jedna z towarzyszących osób – Zosia. Kiedyś już pojawiła się w moim wpisie ta rezolutna ośmiolatka, to ona znalazła zagubione przeze mnie zdjęcie w Staszkówce, którego ja dzień wcześniej nie potrafiłem odnaleźć, a lubimy się z innego powodu – ona lubi mój strych w starym drewnianym domu i oczywiście na przywitanie pierwsze zapytała „a strych nadal masz taki fajny?” Uśmiecha mnie zawsze gdy sobie przypominam jej radość i entuzjazm z pobyty na strychu – gdy byłem dzieckiem też uwielbiałem strych w naszym starym rodzinnym domu, który zawierał bezkres dziecięcych „skarbów”. Im dalej byliśmy od samochodów tym pogoda robiła się gorsza, mgła siadała coraz niżej i spadając z drzew zaczynała skutecznie zastępować deszcz. Zeszliśmy z pięknie ustrojowej jesienią asfaltowej drogi i spokojnym krokiem zmierzaliśmy wśród mokrych traw w stronę niedostępnej Ciechani. Ta nieistniejąca wioska, o niesłychanie burzliwej historii swoich ostatnich 30 lat istnienia, znajduje się na terenie Magurskiego Parku Narodowego i od wielu lat jest niedostępna dla zwyczajnego ruchu turystycznego (wyjątek to organizowane przez MPN przejścia z Huty Polańskiej od połowy czerwca do końca września w sobotę i niedzielę dla max 30 osobowej grupy). Ale do Tychanii można wejść też indywidualnie i legalnie trzy razy w roku – w czasie Kermeszu w Olchowcu, Watry i we Wszystkich Świętych (zachęcam jednak by zawsze zapytać w siedzibie MPN czy coś się w tym zakresie nie zmieniło, ja przed naszą wycieczką zapytałem mailowo i dowiedziałem się, że w tym roku można odwiedzić Dolinę legalnie w dniach 1-3 listopada). Mimo mgły i szarości nieba widoki jakie miałem przyjemności podziwiać zachwycały, wszędzie czułem, że jestem tu gościem, a moja obecność tam to przywilej i należy to ze wszech miar uszanować. Syciłem zmysły ciszą, krajobrazem, parującymi wierzchołkami lasu, pięknymi kolorami mimo tej otaczającej szarości, idąc w grupie nie czułem wcale, że wędruję z kimś.
Łemkowyna to dla mnie bardzo szczególne miejsce na świecie, zawsze gdy ją odwiedzam czuję zadumę. Mimo, iż zmienia się nieubłaganie, wciąż jest dla mnie miejscem gdzie myśl o tych „co byli” jest myślą przewodnią. Tutaj czuję jak nigdzie indziej jak wszystko jest przemijające, jak każda nawet największa ludzka troska dla czasu jest błahostką, a równocześnie to właśnie tam czuję najmocniej jak ważne by pamiętać tych którzy byli, a o których często nie ma kto pamiętać. Dzień Zaduszny to dla mnie właśnie wspomnienie wszystkich którzy odeszli, a zwłaszcza tych których okrutny los ręką „dobrego” Boga zepchnął poza margines pamięci potomnych. Tychania to najlepsze znane mi miejsce by wszystkim im zapalić świecę pamięci, bo „pamięć nie jest wieczna, istnieje dopóty, dopóki ma dla kogoś znaczenie”* – dla mnie ma …
*cytat pochodzi z wpisu (Fb) Stowarzyszenia Magurycz z 7 maja 2017 roku.