Sobota, siedząc na ganku z kubkiem świeżo zaparzonej kawy cały czas przeglądam zdjęcia z dnia wczorajszego, kiwam głową niedowierzając, nie muszę się jednak szczypać by upewnić się, że to nie sen, gdyż ramiona i plecy, zwłaszcza na drugi dzień, wiedzą najlepiej czy poprzedni wart jest wspomnienia. Uśmiecham się, gdy jedna z osób z którą spędziłem piątek pisze do mnie „chyba ciut przesadziliśmy wczoraj”. Póżniej zaglądam na moją ulubioną skarbnicę wiedzy i czytam wpis o tym co było moim udziałem dzień wcześniej, a autor wpisu przysyła mi póżniej wiadomość „ten wczorajszy dzionek taki z lekka nierealny”. I ma rację, niesamowicie nierealny mimo, że patrzę na zdjęcia i widzę wszystko to w co nadal nie mogę uwierzyć. Jednak moje myśli szybko otrzeźwia wspomnienie rozmów przy kamieniach i moje własne stwierdzenie, że nikt nie wierzył, że to wszystko się nam uda, a tylko Szymon od rana wiedział, nie mieszając w to wiary.
Prawie dwa lata temu, w październiku 2022 roku na cmentarzu wojennym nr 59 w Przysłupiu zawaliła się część muru tworzącego ścianę pomnikową tego cmentarza. O fakcie tym dowiedziałem się z Fb i tam też zacząłem czytać zwyczajową w takich sytuacjach narrację „panie kto to tak panu zepsuł”, a część niemal rzucała kamieniem w stronę Stowarzyszenia Magurycz, które cmentarz ten remontowało w latach 2007-8. Nie trzeba było długo czekać by „znający temat” zostali sprowadzeni na ziemię informacją, iż Magurycz w trakcie remontu ściany tej w ogóle nie naprawiał, a ze strony Szymona Modrzejewskiego padła propozycja by zamiast pisać komentarze zwyczajnie zebrać się i ułożyć to co się zawaliło. I jak to w takich sytuacjach bywa lasu rąk nie było widać ani od razu, ani też po pewnym czasie, chęć pomocy zadeklarowałem tylko ja, jednak nie udało nam się z Szymonem wspólnie uzgodnić terminu, a będąc na wiosnę 2023 roku na miejscu widziałem, że bez odpowiedniej osoby żadne pospolite ruszenie nie przyniesie pozytywnych efektów. Cmentarze jednak (przynajmniej mnie) nauczyły cierpliwości i na Przysłupiu mimo, że serce mocno się rwało , rozum mówił „doczekasz”. Wiedziałem, że nie tylko ja interesuję się tym murem, a osoba z którą o tym rozmawiałem była gwarantem sukcesu organizacyjnego. I tak nastał rok 2024, temat muru powrócił, a do niego dołączył kamienny krzyż znajdujący się na cmentarzu, który od 100 lat nie mógł trafić na mogiłę dla której był ufundowany. Wiedziałem już, że wszystkie formalności związane z konserwatorem zabytków są uzgodnione, że rodzina ppor. Emila Obereignera (jego wnuk pan Vaclav Tymla) wie o przedsięwzięciu, nie wiedziałem jeszcze tylko jednego, że są dwa zdjęcia i dwa kamienie które mają wrócić na swoje pierwotne miejsce.
I nastał ten dzień, piątek 30 sierpnia 2024 roku, na który czekałem z wielką ekscytacją, którą powodowała nie tylko świadomość naprawienia stuletniego błędu, ale również perspektywa poznania Szymona Modrzejewskiego w najlepszy możliwy sposób na takie poznanie – przy wspólnej pracy. Każdej osobie związanej z Beskidem Niskim zarówno Szymon jak i jego Stowarzyszenie Magurycz jest dobrze znane i nie skłamię gdy powiem, iż jest to już postać legendarna dla tej krainy, choć (oby jeszcze dziesiątki lat) żywa, zdrowa, realna. Dla mnie zaproszenie do pracy było po prostu wielkim zaszczytem i piszę to bez żadnego fałszu w literkach. Przed ósmą rano na miejscu zbiórki zrobiło się trochę gromadnie, oprócz mojej skromnej osoby na miejscu był już Krzysztof Garduła (człowiek któremu cmentarze nie tylko beskidzkie zawdzięczają ogromnie wiele) organizator przedsięwzięcia od strony formalnej jak i fizycznej, dołączył Szymon Modrzejewski, Piotr Spłochnarski i kilku harcerzy z Mazowieckiej Chorągwi Harcerzy ZHR, którzy w ciągu dnia w trzech różnych grupach wspierali nasze działania. Wtedy też dowiedziałem się jaki jest całkowity zakres przewidywanych prac i milcząco zastanawiałem się jakim cudem ogarniemy to w 10 godzin w czteroosobowej ekipie stałej, w której tylko Szymon był Herkulesem i kilkuosobowej grupie zmieniających się co kilka godzin młodych chłopaków. Oprócz przeniesienia krzyża i odbudowy ściany stało przed nami zadanie odbudowy wejścia na cmentarz w jego pierwotnej formie, o której dowiedział się Krzysztof przeglądając dokumenty w archiwum w Bratysławie i odnajdując nieznane zdjęcie cmentarza. Razem z Szymonem doszli do wniosku, że w plątaninie ostrężyn wystające kamienie to głazy jakie pierwotnie były umieszczone u wejścia do nekropolii. Prace ruszyły, chyba nikt nie wierzył w to, że ogarniemy całość, a jedynie Szymon stwierdził, że tu wiara nie ma nic do rzeczy, tylko trzeba brać się do roboty.
Najpierw zabraliśmy się za spacer z krzyżem, który przy pomocy czterech desek, pociętego kija od miotły, wiedzy Szymona i naszych rąk dotarł bezpiecznie na miejsce, w którym jego fundator chciał by 100 lat wcześniej się znalazł. W między czasie część harcerzy odkopała głazy, druga grupa zajęła się układaniem muru. Do pracy ruszył ponownie Szymon pokazując nam jak sprawnie przy pomocy pasów, trójnoga i wielokrążka można transportować głaz, nawet gdy w przedsięwzięciu tym bez żadnej złej woli przeszkadza niewykwalifikowana siła robocza. Gdy pierwszy głaz zajął swoje miejsce nastąpiła, przynajmniej we mnie, chwila zwątpienia – wprawdzie krzyż stał gdzie planowaliśmy, jeden z głazów był na swoim miejscu, ale do zrobienia pozostało jeszcze 2/3 muru i wyciągnięcie i ułożenie największego głazu, a my zostaliśmy we czterech z przyrzeczeniem harcerzy, że wrócą po 15. Wtedy nie liczyliśmy nawet, że nakrętka z Tymbarku, jak cyganka, prawdę nam powie – pod kapslem Piotr odkrył napis „Takie rzeczy tylko z Tobą” i zgodnie stwierdziliśmy, że dotyczy to Szymona i już nie było odwrotu, ale wiary w sukces też jakoś nam nie przybyło. Wzięliśmy się do roboty i drugi głaz po różnych perypetiach, układaniu puzzli z kamieni stanął u wejścia i …
… nastąpił kryzys wiary, wiary w nasze siły. Do końca robót zostało nam niewiele ponad 2 godziny, zakres pracy obejmował odbudowanie do końca ściany, ale na przeszkodzie stał nam potężny głaz który musiał znaleźć się w tym a nie innym miejscu muru, a sam nie chciał podejść tam nawet na milimetr wyżej i leżał niewzruszony czekając na nas. Krzysztof, Piotr i ja patrzyliśmy na Szymona jak na szaleńca, gdy tłumaczył nam, że trójnogu nie ma fizycznie jak tam ustawić, bez tego głazu nie ma co myśleć o dalszym układaniu ściany, a w ogóle to bez problemu powinniśmy ten głaz rękami podnieć na wysokość naszych głów. Szaleniec jednym słowem, bo o ile on wprawiony w takich zawodach w podnoszeniu ciężarów , to my byliśmy dopiero na pierwszym treningu w tej konkurencji. Wtedy jednak zjawili się ponownie harcerze i kolejny raz nie dowierzając w możliwości ukończenia tego przedsięwzięcia zabraliśmy się do pracy, kolejny raz kamienie w obecności Szymona stały się lekkie (sam Szymon już wcześniej nam to mówił i w to też nie do końca wierzyliśmy) i głaz wylądował tam gdzie miał się znaleźć. Wtedy też nastąpił prawdziwy przełom, mur rósł pod naszymi stopami, kamienie były lżejsze niż wyglądały, Piotr stał się siłaczem i w półtorej godziny z rumowiska kamieni jakie było u naszych nóg nie tylko powstał mur, ale również zapanował ład na cmentarzu, a na mogile zbiorowej na której do tej pory stał krzyż umieściliśmy jeszcze trzy głazy (głazy na tym cmentarzu zastępują stele nagrobne) by ujednolicić wygląd wszystkich kwater.
Zrobiliśmy to, naprawdę zrobiliśmy to, choć dzień później we trzech nie dowierzaliśmy nadal w ten sukces, a ja niesiony endorfinami pojechałem jeszcze w sobotę popołudniu przekonać siebie samego, że to wszystko realne. Dla mnie ten piątek to tak naprawdę spełnienie też pewnego marzenia – zawsze bardzo chciałem poznać Szymona i móc z nim popracować, zobaczyć jego kunszt, wiedzę, posłuchać jego opowieści, dać się dosłownie oczarować kolejnym człowiekiem Beskidu. Szymonie bardzo dziękuję Ci za ten piątek, dziękuję że z nami wytrzymałeś, że czegoś nas nauczyłeś, że w zwykłych rozmowach dałeś nam cząstkę swojej wiedzy. Takie samo oczarowanie miałem, gdy pierwszy raz z Krzysztofem pracowałem na Wirchnem, a on opowiadał mi o płocie który wspólnie skręcaliśmy – tak płot, sztachety mogą być niesamowicie ciekawym elementem, tylko trzeba trafić na osobę która opowie o nim tak jak potrafi opowiadać o elementach cmentarzy Krzysztof. Pisząc to cały czas się uśmiecham i kiwam głową niedowierzając, a jednak zrobiliśmy to. Wprawdzie z Piotrem na drugi dzień nie byliśmy w stanie zrobić żadnych sianokosów, które buńczucznie w piątkowy poranek planowaliśmy na sobotę, ale efekt prac na cmentarzu wojennym nr 59 na Przysłupiu wystawia nam najlepsze usprawiedliwienie.
Panowie TAKIE RZECZY TYLKO Z WAMI! Dziękuję.
Gdybyście chcieli poczytać coś więcej o cmentarzu na Przysłupiu, o losach wojennych ppor. Emila Obereignera zapraszam Was na najlepsze forum, skarbnicę wiedzy o cmentarzach i nie tylko – Pomnik pod Magurą – Emil Obereigner.
P.S. Chcę bardzo podziękować wszystkim harcerzom, dostaliście też nieźle w kość przy pracy z nami, ale najbardziej chciałby podziękować Michałowi Pontkowi – Michał jesteś wielki, dziękuję że byłeś z nami.