Czekając na powrót owiec i górali do pustego obecnie Czarnego przypomniała mi się moja zeszłoroczna tam wizyta i mała, maleńka refleksja która jest tytułem tego wpisu.
1 lipca 2022 roku miał być (i był) najgorętszym dniem tegoż właśnie roku. Osobiście będąc „umiarkowanym entuzjastą” gorących klimatów tylko w ten dzień miałem czas i możliwość by pojechać do Ożennej i zaopiekować się swoimi cmentarzami. Pomny komunikatów pogodowych wstałem wcześnie i już po 6 rano wjechałem na moją ulubioną, a w tych upałach niemiłosiernie zakurzoną, drogę między Krzywą a Wyszowatką. Poranek był piękny, droga przyjemna, choć już było czuć nadciągający skwar i widać był iż ziemia i pola mają już dość tych bezdeszczowych upałów. Przemierzając niespiesznie trakt do brodu w Czarnem pierwszy raz natknąłem się w tym miejscu na drogowy korek, ale w przeciwieństwie do korków miejskich, ten był niezwykle przyjemny w trwaniu w nim i w jego obserwacji. Najpierw przesympatyczny kierujący ruchem blondyn spoglądał leniwie na mnie, a potem powolnie pozwolił mi za sobą pojechać i obserwować cóż to się na drodze dzieje.Nic a nic mnie nie zmartwiło to opóznienie w podróży, a nie miałem wtedy świadomości, iż jeszcze przyjdzie mi się z tą gromadą spotkać i będzie ona dla mnie najważniejszym punktem dnia.
W Ożennej szybko i sprawnie dotarłem na górę podwieziony ze sprzętem przez zawsze życzliwych Panów Hyczko i kończąc po czterech godzinach, dokładnie w południe, wysprzątałem obydwa cmentarze (nr 1 i 2 ) na szczęście cień i lekki wiatr sprzyjał mojej pracy. Droga powrotna już tak przyjemna nie była, skwar lał się z nieba a zejście z cmentarzy w ten upał było męczące. Zapakowawszy sprzęt do auta, po krótkim odpoczynku w cieniu, ruszyłem w drogę powrotną rezygnując z odwiedzenia jeszcze kilku zaplanowanych miejsc ze względu na temperaturę, która w cieniu przekraczała 35 stopni. Jadąc powoli dotarłem do brodu na Wisłoce rozdzielającej wsie Długie i Czarne, a tam moje zmęczenie minęło, gdy zobaczyłem stado owiec wraz z psami je pilnującymi i juhasem skrywające się w nurcie płytkiego strumyczka pod kilkoma rosnącymi tam drzewami. Nie chcąc wystraszyć zwierząt wysiadłem z auta i spytałem juhasa czy mogę przejechać, czy nie spłoszę mu owiec, na co ten życzliwie kiwnął głową na „tak”. Przejechawszy bród zatrzymałem się chcąc zrobić kilka zdjęć i wtedy ów stary juhas zapytał:
„Nie macie tam czasem małego piwka? Taki skwar a człowiek by się napił”.
No nie miałem nic prócz wody mineralnej , ale w tym miejscu wody nie brakowało, a zupełna susza była w temacie piwnym. Zaczęliśmy rozmawiać, góral pytał czy w Wyszowatce czasem nie ma sklepu czynnego – jak wiecie (albo nie wiedzieliście) w południe jest tam nieczynne – i widać było smutek i żal na twarzy tego starego człowieka, że piwa się chce a znikąd ratunku. Ale pomyślałem sobie, że przecież niedaleko jest ośrodek LP i tam piwo być musi, wszak chwalą się w internetach swoją gościnnością. Zapytałem juhasa ile chce tych piw i wtedy dopadł go już nieskończony smutek:
„wiecie panocku ja nie mam pieniędzy, bo jakbym miał to poszedłbym ze stadem pod Radocynę i bym sobie kupił”.
No ale ja przecież nie pytałem go o to czy ma pieniądze tylko ile piw chce i gdy to do niego dotarło pojaśniał na twarzy jak to piekące słońce, uśmiechnął się i zapytał, czy mógłby dwa. Wsiadłem w auto, podjechałem do przybytku LP, zakupiłem dwa piwa (cenę pomińmy milczeniem bo nie o pieniądzach ten wpis, ale poczułem się niemal jak w pubie na Rynku w Krakowie) i powróciłem z odsieczą spragnionemu juhasowi. Kolejny problem też udało mi się rozwiązać za pomocą drewnianego stolarskiego metra który mam zawsze w torbie z narzędziami i to dopełniło zachwytu juhasa nad moją osobą.
„Oj panocku widać żeście swój chłop, a takich teraz to już za wielu ni ma”.
Otworzyłem mu też drugie piwo zostawiając delikatnie przykryte kapslem, porozmawiałem chwilę, zrobiłem w pełni autoryzowane zdjęcia owiec i wsiadając do auta usłyszałem:
„Jedziecie do Czarnego? Nie mówcie tam nic w bacówce żeście mnie poratowali , bo wiecie turysty to takie są teraz, że poczęstować to i poczęstują, a potem wszystko bacy doniosą, a on się potem na mnie nie na nich gniewa”.
Zapewniłem go, że nie będę donosić i że następnym razem jak będę jechać w sezonie tamtędy piwo w aucie będę mieć. A do Was drodzy moi taka prośba
spragnionego napójcie i do bacy nie kablujcie!
* mimo iż data publikacji to Prima Aprilis , to wszystko opisane w tym wpisie zdarzyło się naprawdę, a prośba wcale nie jest żartem!