Nigdy nie wierzyłem w pechowość „trzynastego” i bardzo dobrze, a czwartek 13 lipca potwierdził, iż jest to doskonała data na nowe, dla mnie bardzo ważne, wyzwania. Tego właśnie dnia zostałem po raz pierwszy w swoim życiu przewodnikiem po historii i po beskidzkich cmentarzach.
Zadanie to było wyzwaniem nie lada, bo jak tu zainteresować prawie 20 osób nie mających żadnego pojęcia o tematyce „galicyjskiej czterysetki”, a człowiek który mówi „zabiorę Was na ekscytującą podróż po cmentarzach” nie brzmi normalnie dla większości ludzi. Moją wielką tremę łagodził jedynie fakt, iż będę mówił i oprowadzał po moich ukochanych miejscach, a to jednak pasjonatowi daje wielką przewagę. A skąd w ogóle takie wyzwanie? To sprawka tej nielubianej aplikacji co to wszelkie zło na świecie spowodowała. Tam znalazłem kolegę którego nie widziałem 20 lat, a z którym spędziliśmy wspólnie 3 lata w jednym pokoju w akademiku. Człowiek ten prowadzi tam swój profil (link zamieszczę w dalszej części) na którym pokazuje swoje wyprawy i wycieczki w różne, czasem bardzo odległe i dzikie, zakątki świata. Zapytał mnie w zeszłym roku, czy bym mógł podpowiedzieć gdzie „u nas pojechać” by było ciekawie. Późna jesień to nie był dobry czas, ale nie zapomniał o swoim pytaniu i przypomniał się na wiosnę tego roku. Dostałem „zadanie” przygotowania zakwaterowania, tras przejazdu i miejsc do odwiedzenia z perspektywy motocyklistów. Po uzgodnieniu terminu i zorganizowaniu kwatery, okazało się, że skoro jest 20 miejsc to tyle właśnie liczymy osób na taką wyprawę i co dla mnie było lekkim zaskoczeniem te 20 osób znalazło się błyskawicznie. Co ciekawe wiedzieli tylko gdzie jadą i że będzie tam człowiek który pokaże rejon. Cała ekipa to ludzie z województwa opolskiego, którzy na różne wyprawy motocyklowe podróżują nie pierwszy raz, znają się nienajgorzej i taki rodzynek jak ja ma być ich oczami na ten łemkowsko cmentarny świat.
„Wyzwanie” zostało prze ze mnie przyjęte z radością i z tremą, ale przecież dla każdego pasjonata dzielić się swoją pasją to wielka przyjemność. Oczywiście traktując zadanie poważnie przysiadłem do kilku książek by odkurzyć szuflady pamięci, zrobić sobie małą ściągę z cyferkami i by jednak być jak najbardziej merytoryczny. I tak 13 lipca ruszyłem na kwaterę do stadniny koni w Gładyszowie by czekać na moich turystów. Zatrzymałem się w Gospodzie Magurskiej by coś zjeść, a tam przez zupełny przypadek spotkałem Agnieszkę z mężem, tak tę Agnieszkę dzięki której zaczęła się moja przygoda opiekuna cmentarzy i dzięki której poznałem wspaniałych ludzi dbających o beskidzkie cmentarze. Sami powiedzcie, czy mógł być lepszy znak iż wszystko będzie dobrze?
W Gładyszowie na miejsce zbiórki najpierw pojawił się człowiek, który samotnie przejechał całą Polskę bo wyruszył z Jastrzębiej Góry, a po nim dojechała reszta ekipy, których na szczęście łaskawie potraktował królujący tego dnia deszcz. Siedząc wieczorem przy rozpalonym kominku zmierzyłem się ze swoimi obawami i rozpocząłem gawędę na temat terenów na które przyjechali, historii zmagań pierwszowojennych na nich, o historii powstania Wydziału Grobów Wojennych, pracy tej instytucji, zamierzeń i osiągnięć, oraz o trudnej historii Łemków po 1945 roku. Poczułem się trochę jak nauczyciel, ale panująca wśród słuchaczy cisza mnie osobiście dała sygnał iż jest bardziej niż dobrze. Piątek zaś utwierdził mnie w tym przekonaniu. Poruszając się nietypową kolumną złożoną z samochodu przewodnika i kilku motocykli przemierzyliśmy trasę Konieczna – Grab – Ożenna – Wyszowatka – Długie – Radocyna – Czarne – Gładyszów i mimo „spieszenia” kilkukrotnie kolumny, podejścia na Beskidek i moje cmentarze 1 i 2 w Ożennej nie czułem ich niezadowolenia, wręcz przeciwnie widziałem zainteresowania mimo postępującego zmęczenia. Moje serce biło szybciej z radości, a oprócz zobaczenia wielu miejsc i obiektów moi goście zakosztowali serdeczności mieszkańców tych terenów – państwo Hyczkowie, którzy pomagają mi przy pracach na cmentarzach, ugościli nas na swojej posesji dając schronienie motocyklom a ludziom poczęstunek. Na wieczornej biesiadzie przy ognisku nikt się nie skarżył na informację o jutrzejszym stromym podejściu i rano w sobotę ruszyliśmy na Rotundę. Jako przewodnik okazałem się trochę wyolbrzymiającym trudy, bo na górze słyszałem, że nie było tak źle jak myśleli i nikt nie żałował wyjścia. Później zrobiliśmy sobie spacer po Regetowie Wyżnym i w drodze powrotnej do Gładyszowa przejechaliśmy przez Magurę, Pętną, Banicę do Gładyszowa by udać się do Zagrody Edukacyjnej Dziubyniłka, gdzie czekała nas niezwykle ciekawa edukacyjna wycieczka po łemkowskiej zagrodzie. Późnym popołudniem pojechaliśmy zwiedzić cerkiew w Uściu Gorlickim (gorąco polecam młodego człowieka który niezwykle ciekawie opowiada o tym miejscu) i zrobić sobie przejazd Uście – Oderne – Nowica – Magura – Bodaki – Bartne – Banica – Gładyszów. W ten sposób pogodziliśmy w dwa dni moją pasję (beskidzkie cmentarze), z ich pasją – motocyklowe wędrówki nie koniecznie asfaltowymi trasami. Miny wszystkich wskazywały, iż było dobrze a podniesiony kciuk mojego kolegi był wystarczającą dla mnie nagrodą za te dwa dni, ale okazało się, że to nie ostatnia dla mnie nagroda.
Siedząc wieczorem z całą grupą zapytałem, czy nie żałują tych dwóch dni i czasu spędzonego na dojechaniu tutaj oraz w moim towarzystwie. Głosów niezadowolenia nie było, ale w te dwa dni mogę śmiało powiedzieć polubiliśmy się, więc brak uwag mógł być spowodowany sympatią, ale to co potem nastąpiło mnie osobiście nie tylko wzruszyło, ale odebrało mi mowę (a ci co mnie znają wiedzą, że mówię dużo) i wbiło w siedzisko. Ci świeżo poznani ludzie urządzili między sobą zrzutkę i przekazali mi pieniądze bym je wykorzystał na cele związane z chronieniem takich miejsc upamiętniających poległych w pierwszej wojnie. Przyznam, że nie mogłem wypowiedzieć słowa a łzy miałem w kącikach oczu, łzy wzruszenia oczywiście. To dla mnie wielkie wyróżnienie i wielki zaszczyć być przewodnikiem, a równocześnie samym sobą spowodować u innych chęć pomocy w tym co ja sam i wielu wielu innych, robimy społecznie. Dlaczego piszę o tym dopiero dziś, prawie dwa tygodnie od naszego spotkania? Piszę to po to by podzielić się po pierwsze swoją wielką radością jaką dał mi tamten weekend, ale też by poinformować na co przeznaczę zebrane środki. Postanowiłem, że całość przekażę na to czym zajmuje się Grzegorz Gąska, a więc na jego projekt Cmentarnik. Grzegorz jest społecznikiem który tematyce cmentarzy pierwszowojennych poświęca się bezgranicznie, a by zdobyć potrzebne informacje i materiały do wydobywania z niepamięci poległych i miejsca ich pochówków nie boi się jechać szukać dokumentów m in we Lwowie (ostatnio przeszukując tamtejsze archiwum doświadczył ataku rakietowego na to miasto).
Drodzy znajomi i przyjaciele Pawła z Odkryj plener, serdecznie dziękuję Wam za wspaniały weekend który mi podarowaliście, za Wasz szczodry gest, za Waszą ciekawość, zainteresowanie i za cierpliwość do przewodnika debiutanta. Dziękuję!